wtorek, 20 stycznia 2015

Ach...co to był za ślub - 14.06.2014 - krótka relacja



Dobrze wiecie, że moje nastawienie do wszelkich "weselnych" obowiązków było średnie. Nie chcieliśmy kiczu i przepychu, a szyk i klasę. Zatem opowiem Wam jak to wszystko było...


Dzień 14.06.2014 - Nasz Ślub !!
(prawda, że ładna data :)

Czerwcowy poranek, godzina 08:00 piękna słoneczna pogoda, wymarzona na ślub. 
Zamiast się przygotowywać do ślubu wraz z moją siostrą ściągałyśmy muzykę na ślub na pen drive (bo czasem o czymś się zapomina), a mój Mąż (zwany jako Hazba) pojechał zorganizować głośniki, a w drodze powrotnej odebrać mój bukiet.
Dokładnie - o kilku rzeczach zapomnieliśmy :)
Jakoś tak wyszło, że przez przypadek miałam coś nowego, starego, niebieskiego, pożyczonego i pewnie jeszcze głupiego, za dużego, za małego i brudnego :)
O godzinie 11:00 wychodząc z domu nasza piękna słoneczna pogoda zamieniła się w "czasem słońce. czasem DESZCZ". Ale nie nie i tak nie założyłam żadnego bolerka ani narzuty! Mokłam w krótkiej kiecce z odkrytymi nogami i ramionami - wygląd najważniejszy ;P
Od godziny 12:00-13:30 średnio cokolwiek pamiętam, ponieważ przez cały własny ślub beczałam (nie sama, bo w akompaniamencie mojej świadkowej-siostry). Przysięgi nie byłam w stanie wypowiedzieć nie szlochając. Ach te emocje :) 
W drodze na "obiad" ubrudziłam sukienkę czymś z samochodu (wyglądało na smar, ale się sprało).
Dalej już nic nie było tak samo. Byłam już ŻONĄ, a według mojego Hazba - Żonurem :)
Przy toaście nikt nie stał tam, gdzie powinien, tort był zielony (a nie biały), słodki kącik zniknął w mgnieniu oka, drut z sukienki wbijał mi się w tyłek, buty były niewygodne, makijaż...kiedyś był, ale na ślubie już niekoniecznie. Ale...
-mieliśmy nie jeden, a DWA pierwsze tańce (do dwóch "bardzo" romantycznych piosenek 1. Aerosmith (tak ta z Armagedona), a 2. Whitney Houston - i coś tam Low Juuuuuuuuu :)
-wszyscy, ale to WSZYSCY się bawili i tańczyli (nawet był POCIĄG :)
-rzucałam bukietem, co prawda już jak wszyscy poszli, ale została siostra więc się liczy;
-po 3h zdjęłam buty;
-wystąpiłam w okularach (by cokolwiek widzieć), które nie pasowały do kolorystyki ślubu;
- i wiele, wiele innych.

Pomijam fakt, że nasze "wesele" trwało od 14:00-23:00 i było niestandardowe, to do tej pory wszyscy o nim rozmawiają i mówią, że najlepiej się właśnie u nas bawili (ta da dammmm:).

Więc dziewczyny, głowa do góry, bo nic nie pójdzie według Waszych założeń, a zresztą po co ma być sztywno i przewidywalnie, lepiej postawić na spontaniczność.

PS. Nie mieliśmy ani fotografa ani sesji ślubnej, poślubnej, przedślubnej czy jakiejkolwiek. Czy pójdziemy do piekła?! :)

A to ja, podpisująca "cyrograf" :D




I kilkanaście godzin później...



Pozdrawiam S :)

3 komentarze:

  1. Zdecydowanie skazana na piekło :P
    I widzę, że u męża podobny poziom romantyzmu i delikatności w słowach (z tym Żonurem) co u mojego PM :P

    OdpowiedzUsuń
  2. aaaaa czeka mnie to za 7 miesięcy!! :O

    OdpowiedzUsuń
  3. Nieładnie nie mieć fotografa i zdjąć buty na własnym ślubie;p

    OdpowiedzUsuń